Pisząc tego posta zastanawiam się - kiedy umarł w nas szacunek do innych istot żywych? Kiedy przemoc stała się zabawą dla młodych, bestialstwo codziennością. Nie tak dawno temu po sieci zaczęły krążyć filmiki prezentujące właśnie takie zachowania - człowiek bijący psa, zrzucający go z mostu. Żałosne, brutalne, bezsensowne. Ale do rzeczy, nie będę dalej tego tematu męczył. Opowiem Ci historię piątkowego wieczoru, która jednak nie będzie opisywała nieziemskiej imprezy. Będzie to krótka historia, która do tej pory mnie męczy, muszę więc się tym podzielić.
Powrót w piątki z klubu, pubu, gdzie by się nie siedziało - często bywa ciężki. Dla dwójki studentów, oblewających różne okazje, również do najłatwiejszych nie należał. Nie był to jednak efekt pijaństwa - raczej zbyt głośnego i męczącego towarzystwa. Wpadliśmy na pomysł żeby przenieść się na jakąś spokojniejszą miejscówkę, jako że deszcz przestał padać. Myślę że było blisko 22, większość sklepów była pozamykana, na ulicy panował mrok - mało kto dba u nas o jakość oświetlenia, szczególnie że częstotliwość niszczenia latarni jest dość wysoka.
Podczas spaceru okołoleśną drogą, usłyszeliśmy ostre, szybkie, regularne miałczenie. Nigdy w życiu czegoś takiego nie słyszałem, nie wydaje mi się żebym miał to również jeszcze kiedyś usłyszeć. Połączenie przerażenia, agresji i zrezygnowania w głosie kota może się na całe życie wyryć w pamięci. Oczywiście, pierwsza myśl to "o jedno za dużo", jednakże okazała się błędna. Po chwili poszukiwań znaleźliśmy kotkę, prawdopodobnie niedużo po porodzie. Nieziemsko osłabiona, przemoczona, nie ukrywam iż również śmierdziała jak skunks. No, ale czego można się spodziewać po kotce z dobrego domu. Dało się to wywnioskować, nie bała się aż tak bardzo ludzi, była po prostu zdezorientowana. I tym oto sposobem dwóch lekko podpitych studentów zrezygnowało z dalszego imprezowania - zrobiliśmy szybko spacer do sklepu, gdzie otrzymaliśmy śmietankę. Chcieliśmy trochę kocicy pomóc, w końcu nie przechodzi się "tak ot" obojętnie po usłyszeniu takiej kanonady smutku. Nie będę się długo nad nią rozpisywał - uspokoiliśmy ją, wygłaskaliśmy, napoiliśmy. Strasznie biedne zwierze, prawdopodobnie wyrzucono ją z domu gdy spodziewała się młodych. Może rodzinka nie chciała więcej problemów, może podrapała córeczkę kiedy ta zbyt blisko do niej podeszła, nie wiem. Nie mi to wiedzieć. Fakt jest taki że wyleciała na bruk, i byliśmy chyba jedynymi pomocnymi osobami. Postanowiłem wrócić następnego dnia, zobaczyć jak się trzyma, przynieść coś do jedzenia. Myślę że każdy zna to uczucie - raz w życiu człowiek czuje że coś powinien zrobić, że tak być musi, taki mały, dobry uczynek, który nic w zasadzie nie zmieni ale będzie hmm... właściwy.
"Jak pomyślał, tak też zrobił". Następnego dnia zorganizowałem sobie prostą, przenośną miseczkę z dna butelki po mineralce. Nie była to może miska zasługująca na jakąkolwiek nagrodę, ale nie o to chodzi. Spełniała swoją funkcję. Wyposażony w mleczko, rybki i miseczkę ruszyłem śmiało do celu. Nie musiałem iść długo, kotka też zbytnio się nie ruszyła. Leżała na boku, zaraz po moim podejściu uciekły od niej 2 małe kotki. Czarno brązowy i biały. Śliczne maleństwa, które nigdy nie nauczą się ufać ludziom. Popatrywały nieufnie z oddalonego o kilka metrów kamienia. Pewnie przerwałem im ceremonię żałobną, o ile koty takową mają. Bo mamusia nie miała jednak szczęścia do ludzi. Zaraz po nas pewnie przyszedł ktoś inny, kogo te miauki zirytowały. Postanowił więc zamiast głaskając - uciszyć kotkę butami. Nie powiem, dobrze wykonał swoją robotę, zgniótł ją dość dokładnie. Bo w końcu tak się teraz robi, pewnie chciał zaimponować kolegom, może chciał wyładować agresję - a jaki jest lepszy cel do tego niż zwykła, nie mogąca się ruszać, skrajnie wyczerpana kotka?
Nie wiem czy Ciebie, czytelniku, ta historia ruszyła. Ja byłem załamany kiedy zobaczyłem "mojego pieszczocha" doszczętnie zdeptanego. Bo to już był mój pieszczoch. Próbowałem nawet zaopiekować się młodymi, ale niestety nie ufają nikomu na tyle, żeby podejść blisko. Więc po prostu zostawiłem im prowiant, co jakiś czas zaglądam w tamto miejsce, żeby zobaczyć czy kręcą się gdzieś po okolicy. I cały czas czuję na sobie dwie pary małych, przerażonych oczu, spoglądających gdzieś z cienia. Nie chcą opuszczać matki, mimo że nic się dla niej nie da już zrobić.
Przesłanie tego jest bardzo proste - reaguj, proszę. Jeśli widzisz jakiekolwiek oznaki znęcania się nad zwierzętami - podejmij odpowiednie kroki. Zazwyczaj osoba która znęca się nad zwierzakiem jest po prostu zbyt dużym tchórzem żeby znęcać się nad człowiekiem, więc po jednym krzyku - ucieknie przerażona. Reaguj, bo zwierzak nie zawsze może się obronić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz