Od zawsze wiadomo, iż podczas zakupów, jakichkolwiek czynności biznesowych czy chociażby zwyczajnej rozmowy przywiązujemy gigantyczną uwagę do wyglądu. Nie mówię tu nawet o osobistym pięknie, ale mamy pewne wzorce których się spodziewamy - dla przykładu sprzedawcę w sklepie spodziewamy się ujrzeć raczej w ubiorze firmowym niż w garniturze, biznesmena prędzej w garniturze niż w worku na ziemniaki a sprzedawcę na targu, ulicy - wyobrażamy sobie najczęściej jako staruszkę. Przynajmniej u nas zawsze tak było. Wychodząc na targ, który odbywa się w mieście 2 razy tygodniowo można było zauważyć masę staruszek siedzących na skrzynkach, krzesełkach, czymkolwiek - wykrzykujących z pełną werwą i motywacją "Poooooolski czosnek", czy wielkich, zaawansowanych wiekiem biznesmenów sprzedających na rogach 1000 gier do pegazusa czy hity z najnowszą muzyką disco-polo. Czy małe miasto, czy duże - w każdym można się tego spodziewać. Ale do rzeczy.
Temperatura na zewnątrz jakieś 30 stopni powyżej zera, wyjście z bezpiecznego, zimnego pokoju grozi ugotowaniem się w przeciągu kilkunastu minut. No ale czasem trzeba - napoje się skończyły, lodówka świeci pustkami, znacie przecież te problemy. Tak więc szybki ubiór, ogarnięcie domu - wyruszam. A tam już po pierwszych 5 minutach trafiam na stragany - zawsze były, zawsze będą, jakieś warzywka - zgodnie ze schematem, raczej starsi niż młodsi tam sprzedają, nic mnie więc nie dziwi. Kawałek dalej kolejny, i kolejny, i kolejny. Aż nie wyjdzie się na właściwą drogę gdzie wita mnie widok około 6-7 letniego chłopczyka sprzedającego bób. Albo bober, w życiu nie nauczyłem się tego odmieniać. Kawałek dalej - jego 13 letni braciszek. A może nie braciszek, tylko dzieciak z zupełnie innej familii opychającej wcześniej wymieniony... bób chyba. Kawałek dalej - urocza, około 18-letnia (no, chociaż tego pewnym być nie można) niewiasta, z wcześniej wymienionym specyfikiem. I tak co mniej-więcej 5 kroków. Przez 10 minut drogi spotkałem więcej dzieciarni sprzedającej bób niż przez całe zeszłoroczne wakacje - coś się zmieniło, i zaczęło mnie zastanawiać. Nawet nie chodzi o to że tacy młodzi - pewnie chcieli dopomóc rodzicom, każdy by pomyślał. Mieli jednak jedną, wspólną cechę - minę pokroju "zabijcie mnie, albo po prostu zabierzcie z tego miejsca". Jakby siedzieli tam, w cieniu, obżerając się lodami i popijając wodę conajmniej za karę. Najbardziej chyba rzuciła mi się w oczy wcześniej wymieniona dziewczyna - patrząc na nią widziałem prawie że scenę z Gwiezdnych Wojen, tą z Jabbą, na pewno kojarzycie o co mi chodzi. Jakby była więźniem tych potwornych, monstrualnych, złowrogich woreczków z bobem. Albo bobrem. Albo boberem. Jak zwał tak zwał. I jeszcze wydobywający się z jej ust cichy głos, brzmiący jak błaganie o pomoc:
"Panie, kup pan bobru, pińć złoty za worek".
Taki prosty widok, tak często spotykany - a wręcz zbił mnie z nóg. I spróbuj teraz przejść koło takiej obojętnie. Jakbyś odbywał marsz wstydu przez całą ulicę, kiedy ludzie wokół wytykają Cię palcami. A w głowie cały czas kołata Ci jej zdanie, i przytłacza Cię do ziemi wręcz poczucie winy:
"Panie, kup pan bobru, pińć złoty za worek".
Tak więc ostrzegam wszystkich - handlarze posiadają teraz nową umiejętność. Łapanie klienta na ładne oczy, na ratunek wręcz. Kup woreczek, spełnisz dobry uczynek - a przecież nie możesz koło takiej przejść obojętnie. No powiedz, koło biednego, zasmuconego psiaka, serwującego Ci mokre oczy - też byś przeszedł obojętnie? No nie, po prostu się nie da.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz